Rozdział V

W normalnych okolicznościach ze zdenerwowania dostałabym czkawki, ale to nie były normalne okoliczności. Świat powariował. Bóg zwariował. Najpierw musiałam uporać się ze swoim upośledzeniem, potem poznałam wampiry, a teraz sama zmieniłam się w wilka! Może nie było to dla mnie normalne, ale w jakimś chorym sensie, było to naturalne dla mojego ciała. Wiedziałam to, a raczej czułam.
Wyskoczyłam ze sterty swoich ubrań, a wtedy zając się ożywił. Skakał obok mnie, trącał mnie nosem, chciał się ze mną bawić! Chciałam się zaśmiać, ale nie potrafiłam, więc po prostu przystałam na propozycję zwierzęcia. Razem ganialiśmy się po całej Łączce, co wydawało mi się bardzo dziwne, ale nie chciałam przerywać. Przecież zawsze to mógł być tylko sen, prawda? Może za chwilę obudzę się w swoim pokoju, z promieniami słońca na twarzy, a takie coś jak wampiry nie będzie istnieć? Może się okaże, że nie spotkałam nigdy żadnego Erica i Pam?
Ale, gdy minęło kilka godzin zrozumiałam, że to nie jest sen, a rzeczywistość. Powoli zaczynałam wpadać w panikę i zamarzyłam o tym, by znów stać się sobą. Jednak nie potrafiłam, nie wiedziałam jak to zrobić. Jak znów przybrać swój własny kształt. Miałam ochotę zaszlochać, zapłakać i krzyczeć wniebogłosy. Chciałam znów być zwykłym dziwakiem.
Poczułam przyjemne mrowienie, które zaczynało się w strefie intymnej mojego ciała, co była dla mnie nowe i niezrozumiałe, a potem rozprzestrzeniło się na całe ciało i po chwili zdałam sobie sprawę, że siedzę na trawie i przyciskam dłonie do twarzy, tłumiąc szloch. W siedzeniu nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że byłam rozebrana do rosołu.
Z gniewnym okrzykiem zerwałam się ze swojego miejsca i podbiegłam do koca. Ze złością wkładałam bieliznę, ubrania i obuwie, aż dostałam okropnej czkawki. Nawet nie próbowałam się jej pozbyć; doskonale wiedziałam, że nic mi nie pomoże – gdy się już uspokoję, to sama zniknie.
Sama nie wiedziałam, co się ze mną działo; raz wrzeszczałam jak opętana, płosząc wszystkie zwierzęta w promieniu dziesięciu kilometrów, raz śmiałam się histerycznie, a raz płakałam jak małe dziecko, co mnie bardzo denerwowało. Nie lubiłam płakać, to był czysty przejaw słabości, a ja już płakałam tego dnia i nie chciałam tego więcej.
Straciłam poczucie czasu, ale w końcu udało mi się zapanować nad złością i bezradnością, które zagościły w moim sercu, spakowałam swoje rzeczy do torby, którą przewiesiłam przez ramię i głośno tupiąc, wyszłam z lasu.
Kiedy stałam już na skraju Shreveport, zrozumiałam, że nie mam żadnego planu. Nie mogłam zwrócić się do Jacka, ponieważ podobno zerwaliśmy. Nie chciałam mieszać w to Selenę, ponieważ sama nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Tak więc stałam i wpatrywałam się w malusieńką metropolię, w której się wychowałam. Często się włóczyłam po tych ulicach, więc wiedziałam, gdzie nie warto zaglądać, bo ktoś może cię zaczepić. Znałam każdą kryjówkę i przejście, ale teraz nie miałam dokąd się udać. Do sierocińca? Nie, nie zamierzałam siedzieć cały dzień w swoim pokoju i użalać się nad... swoją nową przypadłością. Przez myśl mi nawet przeszło (musiałam być naprawdę zdesperowana, skoro o tym pomyślałam), czy aby nie zwrócić się do Erica. Prawdopodobnie by mnie wyśmiał, ale może wiedział, co ze mną jest nie tak? Jednak natychmiast przypomniałam sobie jego krew w moich ustach i poczułam silne obrzydzenie. To również odpada.
W takim razie schronisko.
Była niedziela, więc teoretycznie schronisko powinno być zamknięte, ale przecież ktoś musiał wyczyścić klatki i nakarmić zwierzęta, prawda? One nigdy nie zostają same na dłużej niż dwanaście godzin, bo wtedy „ktoś” by się dowiedział i doniósł na policję, że Dallas zaniedbuje zwierzęta, a wtedy on mógłby trafić do więzienia, bądź zapłacić bardzo wysoką grzywnę, a tego chyba nie chciał.
Wolnym krokiem przemierzałam uliczki, aż stanęłam na (prawie) pustkowiu, otoczonym drucianą siatką i niedziałającym szyldem, obwieszczającym, że to „Dom dla bezdomnych psów i kotów”. Głowna brama była oczywiście zamknięta, ale to nie był dla mnie żaden problem i tak prawie nigdy z niej nie korzystałam. Szłam wzdłuż siatki, aż natrafiłam na znacznie mniejsze drzwi, które już zdążyły przerdzewieć. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam ile sił, ponieważ były uparte i nie chciały się otwierać dla byle kogo. To oznaczało, ze ktoś już tu jest.
Uciążliwe szczekanie słyszałam już z daleka, ale teraz znacznie się pogorszyło; wszystkie dźwięki przybrały na sile i doprowadzały mnie do szału.
Klatki z psami stały na zewnątrz i były poustawiane tak, że idąc pomiędzy dwoma ich rzędami, szło się do głównego biura, w którym zwykle przesiadywał Dallas. Wyczułam, że teraz w tym właśnie budynku przebywa jedna osoba, ale nie zagłębiałam się w ten temat.
Ruszyłam wzdłuż klatek, kierując się do psa, którego lubiłam najbardziej. Była to stara suczka, która mogła na dniach umrzeć. Kiedy mnie wyczuła, podniosła się ciężko ze swojego posłania i ruszyła do prętów. Kucnęłam, otworzyłam klatkę i zaczęłam się witać z suczką. Nie miała imienia, a ja jej go nie nadawałam, bo wiedziałam, że już za bardzo przywiązałam się do psa.
– Cześć, kochanie – powiedziałam, głaszcząc ją za uchem. – Co u ciebie słychać?
– Nie narzekam, choć przydałyby mi się wakacje – odpowiedział mi ciepły głos. Podskoczyłam i odwróciłam się do Dallasa. Był niskim i krępym mężczyzną o dobrotliwej twarzy w kształcie serca. Miał zakola i gęste wąsy, ale to był najmilszy mężczyzna jakiego spotkałam. – A co ciebie tu sprowadza?
Roześmiałam się bez przekonania.
– Własna niedola, proszę pana.
– Taka młoda dziewczyna nie powinna w ogóle znać takiego słowa – odpowiedział, również głaszcząc suczkę. – Założę się, że nie masz ochoty mi o tym mówić? – Pokręciłam lekko głową, ale on się tym nie zmartwił. – Na pewno wszystko się ułoży. Nie martw się, Lailah.
– Naprawdę? – spytałam cicho. Chciałam się uspokoić, pokrzepić stwierdzeniem, że wszystko rzeczywiście będzie dobrze.
– Naprawdę – potwierdził. Zamknął suczkę z powrotem w klatce – Już zamykałem, a za godzinę ma się tu zjawić Patrick. Może już pójdziemy? Zapraszam na lody.
Uśmiechnęłam się.
I poszłam.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

__________
Nareszcie koniec części pierwszej! Szczerze, to mam jej po dziurki w nosie, ponieważ znacznie bardziej spodobała mi się druga.
Za szablon dziękuję Lizz Kaviste. bardzo mi się podoba i nie ukrywam tego. xD

7 komentarzy:

  1. Jakiś taki króciutki ten rozdział, więc mam nadzieję, że zrekompensujesz mi to pierwszym rozdziałem z drugiej części! Już nie mogę się doczekać, co działo się dalej :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rozdział rzeczywiście jest krótszy, ale następny będzie równie długi, co poprzednie. ;)

      Usuń
  2. Hmm, podoba mi sie twój styl pisania, ogólnie opowiadanie wywarło na mnie dobre wrażenie. Czekam na nastepne czesci, i zapraszam do mnie, na psychologiczno-przygodową historie Moriego
    http://opowiadanie-hatredies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooch, powiem ci szczerze, że bardzo fajne to opowiadanie (: prawda, Lailah nie ma łatwego życia, ba! Co chwile ją coś spotyka, ale to tylko sprawia, że jej historia jest taka ciekawa (: muszę też dodać, że masz świetny szablon! Myślałam nawet, że Megan jest główną bohaterką (co w sumie by mi nie przeszkadzało, bo bardzo ją lubię), ale potem zajrzałam do zakładek i okazało się, że nieco inaczej wygląda. Mniejsza o to.. to koniec części pierwszej historii tak? Bo pierwsze pomyślałam o rozdziale.. mam nadzieję, że ten dziadek, który pojawił się pod koniec nic jej nie zrobi, już i tak dziewczyna nie ma łatwo.. no nic, w każdym bądź razie czekam na kolejny rozdział (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to Megan to jest Lailah, ale gdy zamawiałam szablon myślałam właśnie o drugiej części, nie pierwszej. Dlatego różnią się wyglądem. Z resztą jak dodam kolejny rozdział, to uzupełnię podstronę o Lailah i wszystko będzie świetnie! :)

      Usuń
    2. Oh. Zapomniałam, że piszę z innego konta. xD

      Usuń
    3. to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na drugą część :)

      Usuń

Kursor pochodzi ze strony profilki.com.pl/inne/usteczka.cur