Rozdział I

Otworzyłam oczy, a światło słońca momentalnie mnie oślepiło, dlatego na powrót je przymknęłam, by choć trochę się przyzwyczaić. Powoli, bardzo powoli rozchyliłam powieki, aż byłam w stanie ze spokojem patrzeć na rozświetlone niebo pełne białych chmur, które nie są aż tak częste w gorącej Luizjanie. Słyszałam śpiew ptaków, baraszkujące zwierzęta takie jak wiewiórki, które szukają orzechów i inne mały szkodniki. Gdzieś pod jakimś drzewem maszerują mrówki, wytrwale dążące do osiągnięcia swoich celów i przetrwania.
Przetrwanie. Na tym polega cały świat, całe życie to szkoła przetrwania. Jeśli przeżyjesz – jesteś królem, ale jeśli zginiesz gdzieś po drodze – jesteś nikim. Będziesz opłakiwany przez dzień lub dwa, a potem cały świat o tobie zapomni. Jestem częścią tego przetrwania. Odkąd pamiętam muszę walczyć o swoją prywatność i bezpieczeństwo, którego z każdym kolejnym upływającym dniem, jest coraz mniej. To śmieszne, że piętnastolatka musi walczyć. Nie w sensie dosłownym, ale tak widzę swoją pozycję. Gdyby nie moja wola przetrwania i uparty charakter, pewnie już dawno bym zaginęła gdzieś po drodze. Ludzie by o mnie zapomnieli, ponieważ ulga, którą przyniosłaby moja śmierć byłaby niewysłowiona.
Przecież oni się mnie boją. Wiem to, słyszę to i widzę. To jest wymalowane na ich twarzach, w ich oczach, ale nic sobie z tego nie robię. Wykorzystuję ich strach, ponieważ to po części on pozwala mi jeszcze w miarę normalnie funkcjonować. Ale kto wie kiedy się zbuntują? Między strachem, a nienawiścią jest bardzo cienka granica. Zwykle tak wątła, że te uczucia istnieją obok siebie i są sobie nawzajem jak czerwona płachta na byka.
Tak więc i ja żyję w ciągłym strachu przed nimi. Boję się ich w równym stopniu, co oni mnie.
Ale nie mam wyboru.
To naprawdę śmieszne, ale taka jest prawda, chociaż można w nią nie uwierzyć. Pozostali wychowankowie sierocińca w Shreveport – to o nich mówię. O nich i o wychowawczyniach, o dyrektorce, sprzątaczkach, kucharkach, złotej rączce – o wszystkich. To tak, jakby Bóg postawił mnie przed całym światem na pastwę losu i kazał mi się bronić. Sama. Poniżana, bita i samotna.
Nie znam moich rodziców. W mojej kartotece nie ma ani wzmianki o mojej matce, żadnego imienia, nazwiska, czy wieku, tak jakby nie istniała. Ojciec mnie nie odwiedza, nawet go nie pamiętam, ale moja opiekunka – panna Selena, mówiła mi, że jest bardzo przystojnym mężczyzną. Powiedziała jak to się stało, że trafiłam do sierocińca.

– Seleno! Seleno! Seleno! – zawołałam zapłakanym tonem. Miałam wtedy jakieś siedem lat. Pytałam już wcześniej, ale nigdy mi nie odpowiedziała na to pytanie, tak dręczące moją duszyczkę.
– Co się stało, kochanie? – spytała panna Selena. Zawsze była ładna i jako jedyna troszczyła się o mnie. Nie bała się mnie ani mojego... upośledzenia. Tylko ona traktowała mnie tak, jak powinno traktować się każde normalne dziecko – z miłością i wyrozumiałością. Tego wieczora miała na sobie beżowy kostium i płaskie buty, ciemne włosy związała gumką. Odłożyła książkę, którą czytała na stolik i wyciągnęła do mnie ręce. Bez wahania pozwoliłam jej, by posadziła mnie na kolanach (chociaż byłam już na to stanowczo za duża) i zaczęła zakładać kosmyki moich ciemnych włosów za ucho. Drugą ręką otarła łzy z moich policzków. Poczułam wtedy bijącą od niej miłość matczyną, a z jej myśli wyczytałam, że zawsze marzyła o tym, by zabrać mnie do siebie do domu.
– Dlaczego tego nie zrobisz? – spytałam, połykając kolejne łzy. Po chwili dostałam czkawki. – Dlaczego mnie ze sobą nie weźmiesz? Nie chcę tu dłużej zostać.
– Kochanie. – Panna Selena pogłaskała mnie po głowie z czułością, jakiej nigdy nie czułam. – Wiesz, że nie mogę.
Przytuliłam się do swojej opiekunki, moje łzy moczyły przód jej beżowego kostiumu. Ciemne włosy wpadły mi do oczu, a moja opiekunka odgarniała je czułymi gestami.
– Co się stało? – spytała tuż przy moim uchu.
Chciałam jej wtedy powiedzieć prawdę; że usłyszałam naprawdę brzydkie rzeczy, których siedmiolatka nie powinna była usłyszeć od swojego osiemnastoletniego „kolegi”. Nawet, jeśli odczytałam to z jego myśli, więc z reguły nikt nie miał żadnych podstaw, by go ukarać. Jednak pytanie wystrzeliło spomiędzy moich ust jak torpeda, spychając na dalszy plan wszystkie inne cisnące mi się na usta wypowiedzi.
– Kim są moi rodzice? – Spojrzałam na opiekunkę swoimi niebieskimi oczami, w których nadal czaiły się łzy. – Dlaczego mnie tutaj zostawili? Gdzie są? Czemu mnie nie odwiedzają? Czy jeszcze żyją? – Strzelałam pytaniami jak pociskami z karabinu. Przez chwilę oddychałam głęboko, ponieważ poczułam niewysłowioną ulgę, że w końcu wyrzuciłam z siebie kwestie, które od dawna mnie nurtowały.
Panna Selena przyglądała mi się ze skwaszoną miną, a przez jej umysł przetoczyła się prawdziwa fala uczuć, które raz po raz mnie bombardowały swoją natarczywością. Do tego dochodziły jeszcze jej myśli, których nie rozumiałam, gdyż moja opiekunka mówiła w swoim ojczystym języku – po hiszpańsku. Nie wiem, czy bezwiednie myślała w tym języku, czy robiła tak też tylko w mojej obecności.
W końcu westchnęła.
– Jesteś już na tyle duża, żeby otrzymać odpowiedzi na te pytania – powiedziała smutno, poprawiając mnie sobie na kolanach. Umilkła na dobre pięć minut i dopiero, gdy zaczynałam tracić nadzieję, że w końcu mi odpowie – zaczęła mówić spokojnym, acz cichym głosem. – Twój tatuś żyje. Nazywa się Liam Thomas i, jeśli się nie mylę, przejął firmę budowlaną swojego ojca, a twojego dziadka. Mieszka w Shreveport, ale nie wiem gdzie dokładnie, skarbie – rzekła z westchnieniem, a ja spijałam każde słowo z jej ust. Nie chciałam uronić ani jednej informacji, ponieważ każda mogłaby się okazać kluczową do stwierdzenia, że mój ojciec żałuje decyzji oddania mnie. Jednak nic takiego nie wyłapałam z wypowiedzi Seleny. – O twojej mamie nic nie wiem. Liam nic nie powiedział na jej temat; ani jak miała na imię, w jakim była wieku, gdzie mieszka. Nie powiedział nawet, czy ona jeszcze żyje, dlatego nie pytaj mnie o swoją matkę; nikt nic o niej nie wie, tak jakby nie istniała.
Przerwała na chwilę. Odwróciłam od niej wzrok. Łzy już wyschły na moich policzkach, ale kolejna ich porcja kręciła się w kącikach moich oczu.
– Pamiętam ten dzień, kiedy twój ojciec cię tu przyprowadził. Sama wtedy zaczynałam swoją pracę, na pół etatu. - Wyczułam jej uśmiech na swoim policzku. – Wszedł tu z tobą w nosidełku, owiniętą w czerwony kocyk z Kubusiem Puchatkiem, tym, który masz do dziś. Był młody, niewiele starszy ode mnie, może nawet byliśmy w tym samym wieku. A musisz wiedzieć, że ja miałam wtedy osiemnaście lat. Był naprawdę przystojnym mężczyzną, w którym zakochała się pewnie niejedna dziewczyna; to po nim odziedziczyłaś czarne jak smoła włosy, kształt oczu, usta, ten śliczny nosek – to mówiąc pstryknęła mnie w nos, a ja mimowolnie się roześmiałam. – Jesteś do niego bardziej podobna niż ci się wydaje, kochanie – stwierdziła rozczulającym tonem.
– Po prostu wszedł? – spytałam po chwili. Zeszłam z kolan kobiety i zapadłam się w zużytym już fotelu naprzeciw niej. W plecy ukuła mnie wystająca sprężyna, która po tych wszystkich latach stała się już częścią mnie samej.
– No cóż... – Panna Selena Kortes pierwszy raz w moim życiu wyglądała, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Pierwszy raz widziałam ją tak zmartwioną. Jeszcze chwilę temu opowiadała o moim ojcu, jak o najprzystojniejszym mężczyźnie w jej życiu (po jakimś czasie zastanawiałam się, czy aby się w nim nie zakochała), a potem tak posmutniała. – Wszedł i poszedł złożyć stosowne dokumenty. Jeszcze tego wieczora zamieszkałaś tutaj. Miałaś wtedy zaledwie miesiąc, więc już wtedy przydzielono ci swoją własną opiekunkę. Była nią Alice – puściła mi oko, – która aż promieniała na myśl, że będzie cię miała na własność. Kiedy ona była zbyt zajęta, to ja zajmowałam się tobą, kochanie.
Umilkła. Umilkłyśmy obie; ona zatracając się we wspomnieniach, a ja rozmyślając kwestie, które nie powinny dotyczyć zwykłych siedmiolatek.
– Dlaczego mnie oddał? – Mój głos potoczył się po malutkim pokoiku panny Seleny. To był mój dom, do którego zawsze chętnie wracałam. Pod warunkiem, że ona sama tam na mnie czekała. – Dlaczego mnie nigdy nie odwiedził?
Mój głos był cichszy od szeptu, ale jakimś cudem Selena go usłyszała. Wtedy mój dziecięcy głosik, który powinien być taki radosny, który powinien okazywać całą gamę uczuć do świata, pokazywać swoją właścicielkę jako zapaloną poszukiwaczkę przygód, niezrażoną do okrucieństwa, był... załamany. Nie należał do zwykłego dziecka, do poszukiwacza przygód, do kochanej przez rodziców córki ani do kogoś, kto potrafi wierzyć i – co najważniejsze – cieszyć się. Należał do mnie. Do Lailah Thomas, siedmiolatki, która od najmłodszych lat była wyszydzana, bita i poniżana przez inne dzieci.
– Nie wiem – rzekła płaczliwym tonem Selena. – Wiem natomiast, że bardzo cie kochał, Lai.

Gdyby mnie kochał, to odwiedziłby mnie chociaż raz”, miałam ochotę wtedy odpowiedzieć. „Albo zostawiłby dla mnie jakąś wiadomość, lub kazałby mnie przeprosić. A nie zrobił nic z tych rzeczy”.
Może jestem głupia, możliwe nawet, że jestem jakąś chorą masochistką, ale przez te osiem lat, mnóstwo razy wyobrażałam sobie moje spotkanie z nim. Mówiłam mu, że wybaczam, że jestem zdolna go pokochać. Kiedyś. Ale to tylko nic nie warte wyobrażenia. Puste, bezwartościowe marzenia, które miewa każde dziecko w sierocińcu.
Usiadłam, a moje czarne fale wpadły mi do oczu i, niczym kurtyna, odgrodziły mnie od reszty tego niesprawiedliwego świata. Odgarnęłam niesforne kosmyki, wetknęłam je za ucho i uniosłam głowę ku górze. Ku ciepłu, słońcu i... Bogu. Na mojej twarzy pojawił się krzywy uśmiech – zaledwie namiastka dawnego promiennego uśmiechu, który po raz ostatni gościł na mojej twarzy osiem lat temu. W dniu, w którym dowiedziałam się prawdy.
– Boże Kochany – rzekłam cicho, wpatrując się w błękitne niebo. Ręce przycisnęłam do serca, mój puls przyśpieszył. Nie bałam się, że ktoś mnie usłyszy. Znajdowałam się w odludnym miejscu, do którego zapuszczałam się każdego dnia, by odpocząć od ludzi. Znalazłam to miejsce jakieś trzy lata temu, gdy w napadzie furii zabiłam królika Amy Bones. Dostałam szlaban, ale wymknęłam się przez okno i uciekłam na dwadzieścia cztery godziny. Zabrałam w to miejsce jeszcze tylko jedną osobę, do której miałam pełne zaufanie. Choć nie była to panna Selena. – Mój Aniele Stróżu, Matko Chwalebna... – urwałam, nie bardzo wiedząc jak wyrazić w słowach swoje potrzeby. – Dajcie mi szansę. Dajcie mi nowe życie, przyjaciół, rodzeństwo, moją miłość. Chyba zasłużyłam po tylu latach cierpienia, prawda? – spytałam eter, ale wszyscy, w których wierzyłam, i do których tak gorliwie się modliłam – milczeli. Westchnęłam, przyciskając ręce do ciała tak mocno, że czułam rozszalały puls serca, pompującego krew. Zawsze tak się działo, gdy się modliłam. – To może chociaż szansę? Cień nadziei, z którą łatwiej mi będzie żyć. Nadziei na to, że kiedyś będę mogła stanąć twarzą w twarz z moim ojcem i zapytać go o pobudki, które nim kierowały.
Przez cały czas miałam zamknięte oczy, a przez powieki widziałam czerwień. Powoli odczuwałam spokój, ale wiedziałam, że to się musi skończyć. Wszystko ma swój koniec. Nawet spokój, a w szczególności on.
Otworzyłam oczy, nie zważając na to, że słońce mnie oślepia. Zignorowałam przenikliwy ból oczu, bo wiedziałam, że i on zaraz zniknie.
– Chciałabym tylko wiedzieć dlaczego? Dlaczego mnie zostawił? Dlaczego jestem... inna. Dlaczego czuję się tak niewygodnie we własnym ciele? Jakby miało zaraz pęknąć w szwach. A może to Wasza sprawka? To Wy obdarzyliście mnie tymi... umiejętnościami?
Powoli klęknęłam, a potem z każdym kolejnym pytaniem, wstawałam, tak że teraz już byłam wyprostowana z głową uniesioną ku niebu, ku Królestwu Niebieskiemu.
– Odpowiedzcie mi! – prawie krzyknęłam. Poczułam jak po policzkach spływają mi łzy bezradności. To przecież głupie, że muszę zadawać pytania komuś, kto może wcale nie istnieć. Komuś, kto może być wytworem czyjejś wyobraźni. Ale nie przyznałabym, że to właśnie zadawanie Im pytań tak mnie uspokaja. Naprawia moje zszargane nerwy i podnosi na duchu.
Stałam tak jeszcze. Widziałam wędrówkę słońca, które powoli chyliło się już ku zachodowi.
– On mnie nigdy nie kochał – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Wyobraziłam sobie, że siedmioletnia ja odpowiada tymi słowami Selenie Kortes. – Pewnie nawet już nie pamięta o moim istnieniu. Byłam zbędnym balastem, Seleno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kursor pochodzi ze strony profilki.com.pl/inne/usteczka.cur