Nienawidzę
ich.
Uważają
mnie za dziwactwo, które nie powinno się w ogóle narodzić. Ale
jestem. Gdyby Bóg nie chciał, by ktoś taki jak ja chodził po
Ziemi, to nie urodziłabym się. Ale przecież jestem, prawda?
Boją
się mnie.
Nie
dziwię im się, sama się siebie boję. Boję się tego, co potrafię
zrobić z ich umysłami. Boję się, że coś się stanie, a oni mnie
o to oskarżą, chociaż nie będzie to moja wina. Nie chcę ginąć.
Nie chcę być jak czarownice, które palono na stosach. Jestem jak
one, chociaż nie posługuję się magią. Ludzie osądzają mnie o
coś, na co nie mam wpływu. Boją się mnie.
– Co
mówi psycholog? – pyta dyrektorka sierocińca Shreveport, patrząc
na mnie z lękiem.
„Jak
ona dziwnie na mnie patrzy. Te jej oczy. Przewiercają mnie na wylot.
Kim ona, do cholery, jest? Dlaczego nie może być jak każde
normalne dziecko? Dlaczego musi być takim dziwadłem?” –
myśli.
– Lailah jest bardzo spostrzegawcza, a z mowy ciała wnioskuje o czym
dana osoba może myśleć, dlatego odnosi się wrażenie, że ona
naprawdę czyta w myślach – odpowiada moja opiekunka,
kładąc mi dłoń na ramieniu.
– Ale
ja naprawdę słyszę myśli! – wołam z furią w głosie i mocno
tupię nogą. – Nie moja wina, że jesteście wszyscy tacy ślepi i
naiwni!
Wyrywam
się z uścisku panny Seleny i uciekam do swojego pokoiku. Jako
jedyna mieszkam sama. Nikt nie chce przecież być zamknięty w
jednym pomieszczeniu z dziwolągiem.
Mylą
się. Oni wszyscy. Nie jestem dziwna, tylko wyjątkowa. Mam przed
sobą ważną misję do wykonania, chociaż nie wiem na czym miałaby
polegać. Szkółka Niedzielna nauczyła mnie wierzyć, że każdy ma
swój cel. Nawet jeśli jest nim bycie żebrakiem na ulicy. Tylko
dlatego się nie załamuję. Tylko dlatego pozostają we mnie resztki
normalności.
Ale oni
zapłacą.
Kiedyś.
Zmuszę
ich, by uwierzyli, a jeśli nie. Jeśli nadal będą się nade mną
pastwić – pożałują.
Zabiję
ich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz